Bridgertonowie powracają!

Julii Quiin stworzyła cykl "Bridgertonowie" w ramach której powstało aż 8 książek. Każda powieść dotyczy innej osoby ze zwariowanego rodzeństwa. W pierwszym sezonie przyglądaliśmy się losom Daphne, a już po ich finale wielu fanów odliczało dni do premiery kolejnego sezonu. Drugi sezon pojawił się w piątek i Bridgertonowie ponownie zawrócili w głowie całemu światu. I to dosłownie. 

Tym razem głowa rodziny, sir Anthony Bridgerton, najstarszy z ośmiorga dzieci wicehrabiny Violet i wicehrabiego Edmunda, który w poprzedniej serii oddał ten zaszczyt swojej młodszej siostrze Daphne, postanawia, że w nowym sezonie towarzyskim to on znajdzie sobie żonę. I już tutaj stawia sobie poprzeczkę: ma być posłuszna, obowiązkowa, mieć trochę oleju w głowie i chcieć założyć rodzinę. 

Wtedy na horyzoncie pojawiają się siostry Sharma - Kate i Edwina, które mieszają w głowie i sercu wicehrabi Bridgertona. Od początku są pełne pomysłów, zmysłowości i temperamentu. I choć na pocztaku wicehrabia wytypował na swoją przyszłą małżonkę młodszą z sióstr, to nie da się ukryć, ze chemia między Anthony'm a Kate jest wyczuwalna z kilometra.

Warto wspomnieć o debiucie Eloise na salonach, która mimo tego genialnie utrzymuje swój upór i poczucie humoru z pierwszego sezonu, a jej riposty są celniejsze niż nie jeden strzał na polowaniu. Będzie też coraz odważniejsza w swoich feministycznych spostrzeżeniach.

W drugim sezonie jest zdecydowanie grzeczniej. Jeśli ktoś nastawia się na pikantne momenty w każdym odcinku, których w pierwszym sezonie było dość sporo - to w tym sezonie musi na nie trochę poczekać. 

Choć w tym serialu nie brakuje odniesień do współczesności (chociażby piękne wykonanie piosnki Madonny w wersji klasycznej) to od pierwszych sekund wiemy, że historia dzieje się w okresie regencji. Scenografia ponownie zachwyca, a suknie z każdym kolejnym odcieniem zapierają dech w piersiach.

Należy jeszcze napomknąć, że w XIX wieku kobiety nie miały praw wyborczych, a ich los często zależał zależała od ojca czy potem męża, to w serialu "Bridgertonowie" zdecydowanie to kobiety rządzą światem.

Osobiście dużo bardziej podobał mi się ten sezon niż poprzedni. Było dużo więcej wspomnień, dokładnie tak jak w powieści, odwołujących się do wicehrabiego Edmunda. Relację jaką udało się stworzyć serialowej Kate z Anthony'm była urzekajaca. Podobał mi się jej upór i chęć konsekwencji działania.

Tak samo jak w przypadku innych produkcji, w „Bridgertonach” dla mnie bardzo ważna jest muzyka. Twórczynie i twórcy serialu postanowili, że bohaterowie będą się bawić na balach, czy kochać się w towarzystwie coverów współczesnych hitów. W serialu można usłyszeć przeboje „Stay Away” od Nirvany, „Material Girl” od Madonny czy „Sign of the Times” Harry’ego Stylesa.

Źródło zdjęć: Bridgertonowie (Fot. Netflix)

Komentarze

  1. Jestem w trakcie tego sezonu i bardzo dobrze się bawię :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam tylko pierwszy sezon serialu i nawet nie miałam pojęcia, że jest już drugi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam, że mimo zachwytów ten sezon był dla mnie mniej interesujący. Długie i namiętne spojrzenia zauważyłam dość późno, a niechęć głównych bohaterów z początku sezonu jakoś przeważała dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałam pierwszy sezon serialu, był w porządku. Myślę, że jak znajdę czas to obejrzę również drugi. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja znów uważam, że pierwszy sezon był lepszy. Tu pierwsze odcinki były dość nudne... rozkręcło się dopiero w połowie. Ale i tak oceniam 2 sezon na plus. Muzyka jest fenomenalna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogę się przekonać do obejrzenia tego serialu. Może to dlatego, że nie lubię kostiumowych seriali i filmów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ogólnie to bardzo rzadko oglądam seriale, więc nie miałam okazji tego ogladać, chociaż słyszałam te zachwyty nad tą produkcją. Czy obejrzę - nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwszy sezon był bardzo fajny, ale jakoś do tego nie mogę się przekonać...

    OdpowiedzUsuń
  9. Obejrzałam, ale prawdę mówiąc mocno wymęczyłam. Pierwszy sezon mnie zaciekawił, tutaj w ogóle nic mnie nie poruszyło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

INSTAGRAM